Jedziemy dalej; co paredziesiat km zmienia sie kolor drogi, pojawiaja sie nawet zakrety! od czasu do czasu (co 300-500 km) spotykamy jakas osade,
ale tamtejsze "hotele" nie wygladaja zbyt zachecajaco.
Jedziemy znowu po asfalcie, wiec jest troche szybciej i mniejsze ryzyko przebicia opony! co pareset metrow przy drodze leza kangury, niektore jakby spaly, z innych zostaly juz tylko kostki.
Dziwne, bo zywych prawie wcale nie widac!
W Wilunie naprawiaja nam wreszcie opone! 30 min klejenia i po krzyku. Ciezko nam bylo zrozumiec co po naprawie oznajmil nam z duma mechanik samochodowy, ale
chyba mowil, ze opona jest teraz lepsza niz nowa :)
Tankujemy, pomagamy przyjaznej grupie aborygenow ruszyc na popych wielkiego, rozsypujacego sie jeepa wypelnionego aborygenska rodzinka i ruszamy dalej!
Temperatura waha sie miedzy 43-44C, wiec staramy sie rzadko opuszczac samochod.