Great ocean road jest rzeczywiscie powalajaca! .. ale po kolei!
Zaczelismy mocnym akcentem. Dojezdzalismy do GOR juz w ciemnosciach, wiec zaczelismy szukac jakiegos malowniczego zakatka na rozbicie namiotu.
Wypadlo na "plaze wrakow", dotarlismy przez nasz pierwszy off-road, oczywiscie pare kilometrow dojazdowki (zjazd z klifu) ,teoretycznie tylko z 4x4, ale wg mojej oceny kazde sensowne auto poradziloby sobie ze zjazdem...
Pierwsza noc pod golym australijskim niebem, poszukiwanie krzyza poludnia na plazy 0 ludzi! tylko od czasu podskakiwal w okolicy jakis kangura albo inny piesek preriowy (wg. Kuby! jak dla mnie to byl zwykly lis).
Rano male rozczarowania! wysiadl nam akumulator, dziwne bo puszczalismy tylko muzyke ... przez cala noc.
Na szczescie dorwalismy przemilego (jak wszyscy dotad) australijczyka, ktory po spaleniu bibulki tyloniu i krytycznym spojrzeniu na nowe, bylszczace, srebrne, nieporysowane autko zalozyl klemy i odpalil nam woz.
Mamy nauczke na outback, tam juz takie przypadkowe spotkanie gwarantowane jest raz na 3-4 dni.
Zaopatrzylismy sie w rezerwowy 20l baniak na benzyne i nastepny na wode. W samochodzie coraz ciasniej, ale ciagle mamy miejsca rezerwowe dla autostopowiczow :)
Dalej poszlo juz jak w przewodniku!
widoczek za widoczkiem i turysci zjezdzajacy do zatoczek, zeby sie napatrzyc.
A na turystow czekaja kleby much!
Wszyscy bez przerwy machaja "do siebie" rekami w tzw. australijskim pozdrowieniu odpedzajac kolejego bzykacza cisnaceg sie do ust albo uszu.
Wrazen nie opisuje, widac na zdjeciach jak bylo!
.. powiem tylko ze maja tu wieeeeelkie fale!