Potem ruszamy na 1500 km przeprawe przez pustynie. Ta "pustynia" jest mocno porosnieta, ale i tak robi wrazenie.
Czekaja na nas stada kangurow, wszystkozerne wielblady ... no i wielka pustka. Stacje benzynowe niby co 250 km, ale niektorych nie radzilibysmy odwiedzac.
Otaczajace je slumsy robia przygnebiajace wrazenie i budza watpliwosci co do jakosci sprzedawanego tam paliwa.
CO ok. 500 km jest jakis roadhouse, wiec sobie radzimy.
Strasznie dziwne wrazenie jechac 100 km/h po nieutwardzonej drodze, raz pokrytej czerwonym piaskiem raz kamienistej i wyboistej.
Juz ktorys raz z kolei zatrzymuja nas Aborygeni symulujacy awarie samochodu i probuja "pozyczyc" od nas benzyne. Pierwsze pare razy sie zatrzymywalismy,
teraz pomimo wyrzutow sumienia jedziemy dalej.
Bardzo smutne. Nasluchalismy sie duzo zlych opowiesci o rdzennych mieszkancach kontynentu, prawda jak zwykle pewnie lezy po srodku,
ale staramy sie zachowac ostroznosc.
Przejechalismy juz ponad 400 km i nic! wszedzie to samo i tak samo.... nudy!
nagle trach i ... dziura w oponie :/
WYsiadanie z samochodu w samo poludnie (jeszcze zalezy jak liczyc, bo te strefy czasowe nas ciagle koluja ...) przy niszczacym sloncu nie zachecaja.
W koncu wybiegamy i probujemy wszystko zalatwic w tempie formuly jeden!
Troche przeszkadza bagaz i do tego wszystko parzy! felgi, opony, po chwili nawet podnosnik.
W koncu sie udaje.
Przez chwile odzyskujemy sily schladzajac auto i ruszamy dalej! z dusza na ramieniu, bo nie mamy zapasu... a do cywilizacji jeszcze ok 900 km.
Jakos to bedzie...