DO Uluru dojezdzamy na styk. Szybkio plaCimy po 25$/os. za wstep do parku.Dowiadujemy sie ze na dalsze jazde przez Great Central Road na zachod trzeba
miec oczywiscie kolejny "permit", ale podobno policja go nie wymaga, nauczeni doswiadczeniem nie przyznajemy sie ze auto jest z wypozyczalni i wszystko idzie gladko.
Po paru minutach formalnosci jestesmy w parku!! Miny mamy troche marsowe, bo niebo zasnute jest gestymi chmurami, wiec pewnie nic nie bedzie z bajkowego
zachodu slonca rozswietlajacego tajemniczy monolit Uluru :(
Ze wzgledu na pore roku nie ma zwyklych tu chmar turystow, wiec bez problemu znajdujemy miejsce z widokiem na swieta gore.
Chmury przeszkadzaja sloncu w codziennym rytuale rozswietlania gory, ale za to na niebie rozgrywa sie bajeczny spektakl, ktory oczywiscie fotografujemy.
Nagle wszyscy pedza w strone stanowisk fotograficznych, okazuje sie ze jakis promien przedarl sie przez zapore chmur i omiotl monolit!
Efekty obejrzyjcie sami.
Nocujemy w Yulara (nie zapominajac o tankowaniu!!) i rano o 5 pedzimy do nastepnej gory - Olgas (Kata-Tjuta). Ciakawa formacja pojedynczych wzgorz,
najwieksze o ponad 200 m przewyzsza Uluru.
Rozpoczynamy kolejna sesje fotograficzna, atakowani przez chmary much!
Na szczescie jestesmy odpowiednio zaopatrzeni i wyciagamy moskitiery! Wg przewodnika - "very useful, but highly unfashionable" ;)
Olgas robia na nas wielkie wrazenie. Po obfotografowaniu wschodu idziemy na maly trekking, jest w koncu 6:30 a do 8 rano da sie jakos wytrzymac upaly.
Wedrowka owocuje dalszymi setkami zdjec :)